sobota, 7 kwietnia 2012

ZAZDROŚĆ MA NIEBIESKIE OCZY

 Miranda Parks tupnęła nogą jak rozwydrzona księżniczka kiedy usłyszała z głośników imię swojej rywalki, Julie Anderson. Julie znowu wygrała zawody baletowe, a ona była jak zawsze usadowiła na drugim miejscu. Spoglądała z niedowierzaniem na Julie, na której szyi widniał złoty medal. Ona została posiadaczką srebrnego, a Zoey, jej koleżanka z treningów otrzymała brąz.


 Miranda od zawsze dążyła do perfekcji, chciała być najlepsza, we wszystkim co robi. Chciała być taka sama, a nawet lepsza od swojej rywalki.


 Rozglądała się po wiwatującym tłumie i ujrzała jego. Obiekt jej westchnień od drugiej klasy podstawówki, Davida Keynesa. Stał i z wielkim zapałem klaskał w swoje duże dłonie dla swojej dziewczyny, miss perfekcji Julie Anderson. Miranda z trudem się powstrzymała by nie zepchnąć jej z podium, tak, aby wylądowała w szpitalu ze złamaną nogą lub ręką. Zdecydowała się na wymuszony uśmiech i stała tak przez pięć minut, dopóki  pozwolono im zejść z podium. 

-Gratuluje.- powiedziała jej jak zawsze miła i uprzejma Julie 

-Dziękuje, tobie też gratuluje.-na twarzy Mirandy znów zagościł wymuszony uśmiech. 

-Dzięki.-mruknęła Julie, po czym pobiegła rzucić się na szyję swojemu chłopakowi. 

 Zaczęli się całować i przytulać tak, jakby nie widzieli się od roku. Nie zwracali uwagi na nikogo innego, dla niej liczył się tylko on, a dla niego ona. 

-Moglibyście nie publicznie?- spytała egoistycznie Miranda

-Nie, musimy tutaj.- David pokazał jej białe zęby i wrócił do całowania się ze swoją dziewczyną. 

 Miranda bardzo chciałaby znaleźć się na miejscu Julie. No bo w końcu kto nie chciałby być w objęciach swojego ideału? Ze smutkiem poszła do szatni, aby zamienić stój baletnicy na różową bluzkę D&G, marynarkę Miu Miu, oraz obcisłe, czarne spodnie z Topshop. Zgrabnie zarzuciła na swoje ramię torebkę Karen Miller i szybkim krokiem opuściła szatnie udając się wprost do drzwi. Pchnęła je i poszła do swojej dwupiętrowej willi z basenem.


** TYMCZASEM W DOMU U VIGIERÓW **

-Lauren! Aria! Chodźcie tu szybko!- krzyczała mama leżąc na kanapie jak królowa

 Wtedy do pokoju wparowała Lauren, a za nią Aria. Usiadły wygodnie na częściach kanapy, które nie były zajęte przez ich rodzicielkę. 

-Chciałabym wam coś ogłosić...-zaczęła Florence Vigier, matka Arii i Lauren

-No?- spytała z zaciekawieniem jak zawsze ciekawska Aria

-Jestem w ciąży...-matka szepnęła cicho.

 Dziewczyny osłupiały, wpatrywały się w swoją matkę z niedowierzaniem. Florence, czterdziestoletnia kobieta spodziewała się trzeciego dziecka? 

-To wspaniale!- rzuciła się jej na szyję Lauren, nastolatka zaczęła ją ściskać i obcałowywać zadając najróżniejsze pytania, zaczynając od imienia kończąc na miesiącu ciąży. 

 Aria natomiast cicho wyszła z salonu i wgramoliła się do swojego, przytulnego pokoju, którego ściany miały jasno różowy kolor. Usiadła wygodnie na drewnianym łóżku, które w ogóle nie pasowały do wystroju pokoju. Zakryła twarz w dłoniach nie mogąc powstrzymać potoku łez, które spływały jej po policzku. Nie mogła uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszała. Matka nie mogła być w ciąży. Aria jest starsza od swojej siostry Lauren o rok. Kiedy jej malutka siostra przyszła na świat rodzice całą uwagę skupili na mniejszym dziecku. Aria odeszła dla nich na drugi plan. Teraz, kiedy matka spodziewa się trzeciego dziecka wkrótce może zapomnieć o Lauren, a tym bardziej prawdopodobne, że przestaną się już w ogóle zajmować starszą córką.  

 Aria wyszła na chwilę ze swojego pokoju do łazienki, aby obmyć twarz tak, żeby rodzice nie poznali po niej, że płakała. Dziewczyna opadła bezsilnie na krawędź wanny. Rozmyślała długo nad sensem swojego życia. Nachodziły ją same pesymistyczne myśli. Zaczęła krzątać się po dużej łazience. Nagle zatrzymała się widząc pod ręcznikiem zeszyt. Aria z ciekawości podniosła go i zobaczyła, że ten zeszyt został podpisany "Lauren Vigier, pamiętnik". Był akurat otwarty, więc Aria zaczęła nerwowo przerzucać kartki, zatrzymała się na dzisiejszej dacie. Lauren pisała w dniu dzisiejszym tak:

 Dzisiaj do mojej klasy doszedł pewien chłopak. Kiedy nasza wychowawczyni, pani Emma Stone wprowadziła go do sali omal nie zemdlałam. Był bardzo przystojny, jego blond włosy prawie zasłaniały jego oko, miał zielone oczy i charakterystyczne pieprzyki na szyi. Ma na imię Harry Wilson i pochodzi z Chicago. Z tego co wiem mieszka na Wall St. Wydaje się być miłym chłopakiem, sympatycznym. Usiadł za mną, to dobrze, ponieważ gdyby siedział przede mną rozpraszał by mnie na lekcjach! 

 Aria powstrzymała się od śmiechu zasłaniając usta dłonią. Jej kochana siostrzyczka Lauren była zakochana, jakie to słodkie, taka nastoletnia miłość. Aria dalej kartkowała strony, zatrzymała się na pewnej notatce:

 Już za dwa tygodnie jest w naszej szkole konkurs talentów! zaczynam się poważnie zastanawiać, czy nie wystąpić w nim grając na fortepianie moją autorską piosenkę. Byłoby świetnie zobaczyć co ludzie sądzą o mojej pasji do grania. 

Arie zaciekawiła ta informacja, ponieważ Lauren nigdy nie wspominała jej o swojej pasji. W sumie się nie dziwiła, bo Lauren cały czas zamyka się w swoim pokoju i Bóg wie co ona tam robi. Zaraz, zaraz "Za dwa tygodnie..."? Lauren pisała to w dniu 7 marca, a dziś jest 17 marca. To znaczy, że ten cały jej konkurs talentów jest niedługo

-Aria wychodź stamtąd!- krzyknęła Lauren uderzając pięściami w drzwi łazienki. 

-Już!- Aria pośpiesznie schowała pamiętnik pod ręcznikiem, tak jak był ułożony wcześniej, po czym otworzyła drzwi siostry.

-Co ty tam tak długo robiłaś?!- spytała Lauren z podniesionym tonem

-A jak myślisz, co można robić w łazience?-odpowiedziała sarkastycznie Aria.

-Aha...matka cię szuka.- zmieniła temat, po czym popchnęła siostrę i weszła szybko do łazienki. 

 Aria powędrowała do salonu, gdzie nadal na kanapie wylegiwała się Florence.

-Chciałaś coś?- Aria wymusiła uśmiech

-Nie cieszysz się, że będziesz miała kolejne rodzeństwo?

-Tak, cieszę się...-mruknęła Aria- idę do siebie. 

 Aria praktycznie pobiegła do pokoju. Rzuciła się na łóżko powstrzymując kolejny napływ łez. Aria najchętniej znalazłaby się teraz w swojej rodzinnej Tuluzie na kolanach swojej babci Yves. Chciała mieć znowu pięć lat, wtedy nie przejmowałaby się niczym oprócz tego, że 4 letnia Lauren oderwała jej laleczce Polly rękę. Wtedy wszystko było proste, a teraz? 

 Aria nawet nie wiadomo kiedy zasnęła. 




******************************************************


 Może być nudny, a to dlatego, że pisałam go w pośpiechu :) chciałam, żeby kolejny rozdział znalazł się jak najszybciej na moim blogu. Chciałabym podziękować:

silverwave < 3 




piątek, 6 kwietnia 2012

KAWA I PLOTECZKI


To już dzisiaj. Aria jest tak podekscytowana, że nie może usiedzieć w miejscu i krąży po pokoju jak głupia. Dziś miała zacząć swoją wymarzoną pracę przy popularnym magazynie dla kobiet Vouge. O godzinie dwunastej miała się zjawić przed drzwiami redakcji. 

 Aria miała pracować przy stronie internetowej dla tego nowojorskiego czasopisma. Na samą myśl o tym budziło się w niej ekscytacja. No bo w końcu kto nie byłby podniecony na jej miejscu? Ta dziewczyna od zawsze marzyła o pracy w branży dziennikarskiej. Rozpierała ją duma, ponieważ już w wieku 16 lat mogła to zrealizować. Była szczęśliwa. 


 Stała ubrana w koszule swojego chłopaka i jej seksownej bieliźnie popijając kawę. Wpatrywała się w okno. Widziała tłumy ludzi przepychających się przez jedną z ulic Manhattanu. Widziała młode matki, które gorączkowo odpychały od siebie nieznajomych ludzi, po to, by przypadkowo któryś z przechodniów nie staranował jej maleństwa. Uwagę jej skupiła dorosła kobieta w błękitnych rurkach, białej, luźnej bluzce i masywnych botkach Stelli McCartney. Kobieta szła pod rękę z przystojnym facetem, o dwudniowym zaroście. Uśmiechnięci i rozbawieni szli przez ulicę. Na nich skupili również uwagę również ludzie z kamerą oraz parę zwykłych mieszkańców Nowego Yorku. Aria wywnioskowała, że muszą być znanymi i wpływowymi ludźmi. 


 Niedługo ona też taka będzie.

  Drew, jej chłopak, z którym spędziła ostatnią noc objął ją w talii i przyciągnął do siebie, delikatnie dotknął ustami jej warg. Drew'owi za każdym razem kiedy widział Arie, serce zaczynało mu bić jak oszalałe. Tak było też w grudniu w jednej z kawiarenek Nowego Yorku. Aria dorabiała tam, aby spłacić długi ojca. Drew podszedł do lady, aby zamówić swoje ulubione Cappuccino. Kiedy dziewczyna przyniosła mu zamówiony napój, potknęła się o nogę Elodie, jej wścibskiej koleżanki ze szkoły, która również tam pracowała. Kawa rozlała się na wyprasowaną koszulę Drewa. Aria zabrała go na zaplecze, kazała mu zdjąć koszulę, a jej oczom ukazał się popularnie nazywany przez nastolatki kaloryfer. Przejeżdżała mokrą chusteczką na poranione miejsca chłopaka, które zrobiły się czerwone przez gorącą kawę. Tak się poznali. 

 Od początku mu się podobała, spotykali się już prawie trzy miesiące. 


 Wybiła godzina jedenasta. Aria założyła białą, zwiewną bluzkę, szare rurki i jaskrawo-niebieską marynarkę z Mango. Wsunęła na nogi czarne oksfordki, ucałowała Drew w czoło i wyszła cała podekscytowana. 


 Pojechała autobusem, co zajęło jej trzydzieści minut. Za piętnaście dwunasta stała już pod szklanymi drzwiami Vouge. Pchnęła drzwi. Już parę osób krzątało się pod recepcją. Podeszła do marmurowej lady, aby otrzymać przepustkę.


-Aria Vigier-powiedziała najbardziej profesjonalnym tonem-chciałabym moją przepustkę. 


-Nie widziałem pani wcześniej- chłopak o roziskrzonych błękitnych oczach i brytyjskim akcentem uśmiechnął się do niej. 


-Zgadza się, jestem nowa, będę pracować tu przy stronie internetowej- Aria uśmiechnęła się szeroko. 


 Chłopak niezdarnie wstał i zaczął przeszukiwać szafki przy biurku. Po dłuższym czasie wyjął jej przepustkę. Podał ją, pokazując szereg białych ząbków. 


-Dziękuje.-odparła z najszczerszym uśmiechem. 


 Aria zgrabnie powędrowała do windy. Nacisnęła 32, ponieważ na tym piętrze mieściło się jej stanowisko. Drzwi windy ociężale się zamknęły, po czym powoli ruszyły na samą górę budynku. Kiedy po wyczekiwanym dojeździe na górę, wysiadła i ruszyła szybkim krokiem do swojego biura. Biurka reszty pracowników były zrobione w nowoczesnym stylu, doskonale swoim czarnym kolorem podkreślały czerwone ściany, a białe wazony pełniły funkcje dopełnienia. 


 Aria bezproblemowo odnalazła drzwi do redaktor naczelnej magazynu Viery Casnoff. Zapukała, a kiedy usłyszała odpowiedź weszła. 


-Dzień dobry Ario, jak się czujesz?- przywitała ją ciepło Viera. Była ubrana w miętową, bawełnianą kurtkę bombkę od Max Mara, białą spódnicę Hakaan oraz czarne szpilki Casadei. Jej brązowe włosy lekko opadały na kościste ramiona. 


-Bardzo dobrze pani Casnoff, znalazłby się ktoś, kto mógłby mnie oprowadzić po biurze?- Aria grzecznie spytała


-Myślę, że nie będzie takiej potrzeby, twoje stanowisko pracy mieści się po lewej stronie od mojego- uśmiechnęła się naczelna. 


-Dziękuje bardzo.


Aria już miała wychodzić, Viera delikatnie szarpnęła nią.  


-Popraw proszę dzisiaj zdjęcie na naszej stronie- powiedziała stanowczo redaktor naczelna


-To na górze? 


-A jakie inne?- spytała sarkastycznie, lecz z nutką humoru Viera.- na górze. 


 Aria kiwnęła głową i opuściła stanowisko naczelnej. Udała się do siebie. Z delikatnością powiesiła brązową torbę Louisa Vuittona na wieszaku i wygodnie zasiadła na żółtym krześle, odpaliła komputer i zabrała się za wykonywanie swojej pracy. 


 Nie takie stanowisko wymarzyła sobie Aria, ale i tak cieszyła się, że może popracować dla tak prestiżowego magazynu jakim jest Vouge. Skrycie myślała, że uda jej się dostać awans, a wtedy zajmowałaby się pisaniem artykułów, które mógłby przeczytać cały świat. Niestety musiała wrócić do szarej rzeczywistości. 


 Usiłowała wymyślić co, lub kto mógłby się znajdować na zdjęciu. Wymyśliła, już koloryzacje. Zainspirowała się kolorystyką biura, czyli zestawieniem czerwieni, bieli i koloru czarnego.  Przez dłuższy czas nie mogła znaleźć inspiracji, natchnienia. Rozglądała się uważnie po biurze szukając wskazówki. Bite trzydzieści minut spędziła chodząc po swoim stanowisku pracy. Potrzebowała przerwy.


 Aria wstała ze swojego krzesła i udała się wprost do jadalni mieszczącej się na tym samym piętrze, aby tam wygodnie zasiąść z kubkiem Latte. Zaparzyła kawę i usiadła. Zobaczyła, że do tego samego pomieszczenia wparowała Viera, a za nią młoda dziewczyna ubrana w niebieską spódnicę w nią wsadzona była pomarańczowa, zwiewna bluzka z kołnierzykiem od Chloe. Na jej stopach widniały czarne buty z płaską podeszwą. Jej ciemne włosy sięgały do połowy pleców. Miała delikatny makijaż, który podkreślał jej rysy twarzy. Była prześliczna. 


-No widzę, że nasz komputerowiec się obija już pierwszego dnia pracy!- Viera uśmiechnęła się szeroko.


-Brakuje mi natchnienia.-odpowiedziała lekko nachmurzona Aria


-No cóż. Chciałabym ci przedstawić moją jedyną córkę Sydney, jest tutaj stażystką.-redaktor naczelna wskazała na ciemnowłosą piękność. 


-Jestem Aria, miło cię poznać.- podała rękę Sydney, a ta nią potrząsnęła, co oznaczało, że jest do niej przyjaźnie nastawiona. 


-Sydney Casnoff- dziewczyna pokazała jej szereg perlistych zębów, na których widniał aparat w kolorze jasnej czerwieni. 


-To ja was zostawiam, muszę jeszcze posprawdzać parę artykułów.-wtrąciła się Viera-do później. 


-W porządku mamo.-mruknęła pod nosem Sydney. Zabrzmiało to tak, jakby wstydziła się swojej matki Viery. 


-Zrobić ci kawę?- spytała z grzeczności Aria.


-Tak poproszę, Cappuccino.


 Aria posłusznie zrobiła kawę dla Sydney, jakby to ona była stażystką, a nie na odwrót. Sydney w tym czasie wygodnie rozsiadła się krześle i bezczynnie wpatrywała się w błękitną marynarkę Arii. Może chciałaby mieć taką samą? 


 Aria podała Sydney kubek ciepłego Cappuccino, po czym sztywno usiadła na przeciwległym krześle. Dziewczyny chwilę rozmawiały o matce Sydney. Okazało się, że przypuszczenia Arii stały się słuszne, dziewczyna wstydziła się swojej rodzicielki. Viera zawsze wtrącała się w życie nastoletniej Sydney, cały czas ją kontroluje, dlatego też zatrudniła ją jako stażystkę. 


 Aria w wielkim skupieniu słuchała Sydney. Trochę jej współczuła z tego powodu. No bo w końcu kto chciałby być bez przerwy trzymany na smyczy przez swoich rodziców? Aria dowiedziała się także o ojcu Sydney, który również pracuje w tym samym budynku, co żona. Tata Sydney jest ochroniarzem, który ma swoje stanowisko na parterze. Sydney o Arii dowiedziała się tylko tyle, że jej rodzice, Florence i Louis prowadzą restauracje z daniami francuskimi, gdzie również pracuje jej siostra Lauren.



 Dziewczyny rozmawiały ze sobą, aż do wieczora. Nie spostrzegły się, że przegadały ze sobą cały dzień, jaki miały przeznaczyć na pracę. Aria i Sydney musiały później wytłumaczyć się Vierze, dlaczego praktycznie nic dzisiaj nie zrobiły. Było im wstyd. 

-Mamo, posłuchaj. Miło bardzo nam się rozmawiało, zaprzyjaźniłyśmy się trochę z Arią. Straciłyśmy rachubę czasu.-tłumaczyła się gorączkowo Sydney. 


 Aria wyraźnie się skrępowała, w końcu już pierwszego dnia pracy jej szefowa ma do niej uwagi.


-Żeby mi to był ostatni raz dziewczyny.- powiedziała redaktor naczelna.- Jutro chce was widzieć o dwie godziny wcześniej niż dzisiaj, musicie mi to odpracować.- Viera uśmiechnęła się cwaniacko. 


-Dobrze, do jutra proszę pani.-Aria westchnęła z ulgą.-napiszę do ciebie wieczorem sms-a Sydney.


-Do jutra, będę czekać.- uśmiech zawitał na twarzy Sydney

 Aria wyszła z biura żegnając się już tylko z uprzejmym chłopakiem z recepcji, który jak zawsze uśmiechnięty przeglądał stertę papierów, które nagromadziły się w ciągu całego dnia. 



-Do widzenia!-zawołała przechodząc koło jasnego, marmurowego blatu. 

-Do jutra, tak w ogóle jestem Jake.- chłopak już wyciągał rękę, żeby się kulturalnie przywitać, natomiast Aria w ogóle nie zwróciła na niego uwagę tylko powędrowała szybkim krokiem w stronę szklanych drzwi. 





*************************************************


Wiem, że trochę nudne, ale takie zawsze są początki. Obiecuję, że następny rozdział będzie o niebo ciekawszy! :)


Chciałabym podziękować mindy, wiśniowej i sialala.♥ za to, że mi pomogły! c;